Alpe Adria - jeden z najpopularniejszych i z całą pewnością najpiękniejszych szlaków rowerowych w Europie - był jednym z etapów mojej najdłuższej jak dotąd rowerowej wycieczki z namiotem, śpiworem i całą resztą biwakowego szpeju. W ciągu ostatnich lat kilkukrotnie jeździłem z południa na północ Polski, czyli z moich ukochanych Sudetów do Bałtyku, który również darzę miłością, choć zupełnie inną. Jednak właśnie na jednej z bałtyckich plaż wymyśliłem sobie kiedyś, że skoro z Sudetów do Bałtyku jeździ mi się tak dobrze, to dlaczego nie pojechać z Sudetów nad Adriatyk, zahaczając przy okazji Alpy?
Rekonesans przeprowadziłem już jakieś pół roku przed wyjazdem. Wiedziałem, że rowerowy szlak z austriackiego Salzburga do włoskiego Grado nie jest trudny do pokonania i wystarczy mieć zupełnie przeciętną kondycję, żeby bez bólu przejechać całe Alpy z północy na południe, rozkoszując się absolutnie wyjątkowymi widokami. Całość liczy sobie około czterystu kilometrów, ale mój wariant był nieco dłuższy, ponieważ obejmował również krótką wizytę w Kranjskiej Gorze w Słowenii. Ale po kolei...
Miasto Mozarta
Wiosenną rowerową przygodę rozpocząłem na początku maja, a do Salzburga dotarłem po niespełna dwóch tygodniach niezbyt pospiesznej jazdy przez Czechy i Austrię. Najwyższe góry Europy nie powitały mnie najlepszą aurą. Kiedy późnym popołudniem dotarłem do pola namiotowego w Salzburgu, padał rzęsisty deszcz, a szczyty gór szczelnie skrywały się za grubą warstwą ciężkich chmur burzowych. Poranek był już znacznie łaskawszy, ale tylko przez kilka godzin, bo jeszcze przed południem kolejna porcja czarnych chmur przykryła alpejskie niebo. Pogoda w górach bywa bardzo grymaśna, zwłaszcza wiosną.
Zanim jednak nadeszło kolejne załamanie pogody, udało mi się zwiedzić śpiące jeszcze miasto Mozarta. Przez dobre dwie godziny włóczyłem się po brukowanych uliczkach pięknego, zabytkowego miasta. Salzburg jest jednym z największych i jednym z najpopularniejszych miast Austrii. Prócz domu rodzinnego największego z austriackich kompozytorów, spośród najbardziej znanych zabytków należy wymienić górującą nad miastem twierdzę Hohensalzburg, pałac i ogrody Mirabell, pałac Hellbrunn oraz kilka monumentalnych świątyń z różnych epok. Przyznaję, nie jestem wielkim fanem zwiedzania miast i podziwiania architektury.
Dużo większe wrażenie robi na mnie piękno stworzone przez naturę, ale Salzburg jest jednym z tych miast, którego zwiedzanie było dla mnie po prostu przyjemne i gdyby nie nagła zmiana pogody, spędziłbym tam więcej czasu.
Deszczowe Alpe Adria
Pierwszy dzień pedałowania po alpejskim szlaku zakończyłem na polu namiotowym w Golling. Było wczesne popołudnie, a ja miałem za sobą niespełna pięćdziesiąt kilometrów. Spokojnie mógłbym zrobić drugie tyle, ale liczyłem na to, że następnego dnia pogoda się poprawi i będę mógł rozkoszować się widokami, które dotąd skrywały się pod grubą warstwą mgły. W strugach deszczu rozstawiłem swój zielony domek i resztę dnia spędziłem w kempingowej kuchni.
Prognozy na następny dzień nie były niestety optymistyczne i, co gorsza, sprawdziły się w stu procentach. W dalszą drogę ruszyłem przed ósmą rano i wyobrażając sobie alpejskie panoramy, które wciąż chowały się przede mną za ścianą deszczu, pomknąłem w kierunku Bischofshofen. Odwiedziłem rozsławioną przez Adama Małysza skocznię narciarską oraz pokręciłem się po uliczkach turystycznej części miasta.
Deszczowa aura wciąż próbowała mnie pogonić spod alpejskich szczytów, ale ja, ciągle pełen nadziei, że będzie lepiej, jechałem przed siebie. Dopiero pod wieczór, kiedy dotarłem do pola namiotowego w Bad Gastein rozpogodziło się, a chylące się ku zachodowi słońce ciepłym światłem rozświetliło szczyty pobliskich trzytysięczników.
Na dobry początek następnego dnia czekała mnie wspinaczka przez pięknie położone uzdrowisko Bad Gastein. Ten kilkukilometrowy odcinek to najbardziej stromy fragment całego rowerowego szlaku Alpe Adria. Nie było lekko, ale w nagrodę mogłem podziwiać przepiękne alpejskie panoramy, które tego dnia nie szczędziły mi swojego wdzięku. Dalej, czyli po drugiej stronie Bad Gastein, szlak wypłaszcza się. Od tej pory prowadzi wzdłuż górskiego strumienia Gesteiner Ache i wkrótce dociera do dworca kolejowego Bockstein.
Podziemną kolejką do Mallnitz
Kursujący wahadłowo pociąg między Bockstein a Mallnitz przejeżdża przez długi na dziesięć kilometrów wydrążony w skale tunel prowadzący na drugą stronę Parku Narodowego Taurów Wysokich. To jedyny fragment szlaku Alpe Adria, który pokonałem koleją. Objazd parku rowerem zająłby dodatkowo przynajmniej dwa dni i zmuszał do pokonania kilku tysięcy metrów przewyższeń. Nie odważyłem się na to. Po drugiej stronie Taurów Wysokich czekał mnie długi stromy zjazd w kierunku Obervellach. Na tym etapie należy zachować szczególną ostrożność, ponieważ nie dość, że droga jest kręta i stroma to przez dobre kilkanaście kilometrów musimy ją dzielić z samochodami. Dalej, czyli na południowy wschód od Obervellach, szlak Alpe Adria prowadzi świetnie przygotowanymi ścieżkami rowerowymi. Stallhofen, Stamp, Gappen, Napplach, Kolbnitz, Muhldorf. To nazwy malowniczo położonych miejscowości, które mijamy na tym etapie szlaku. Tu wzniesienia nie są już tak ekstremalne.
Kolejne dwie noce spędziłem na polu namiotowym Draucamping w Sachsenburg. Polecam to miejsce wszystkim rowerowym podróżnikom przemierzającym Alpe Adria. Nie tylko ze względu na niższą dla sakwiarzy cenę, ale również ze względu na jego lokalizację. W tym miejscu postanowiłem zrobić sobie jednodniową przerwę, którą wykorzystałem na wypoczynek oraz niezbyt wymagające zwiedzanie okolicy, tym razem pieszo.
Trudna droga do Villach
Taki tytuł może być nieco mylący. Nie sugerujcie się nim, bo tak naprawdę odcinek między Sachsenburg a Villach jest jednym z najłatwiejszych na całym szlaku. Dla mnie jednak okazał się najbardziej wymagającym, bo nie dość, że aura znów postanowiła pokazać swoje najgorsze oblicze, to dopadła mnie dość wysoka gorączka, która towarzyszyła mi od samego rana.
Tuż przed ósmą zwinąłem mokry namiot i niespiesznie ruszyłem przed siebie. Piękne alpejskie szczyty, których piękno mogłem podziwiać przez ostatnie kilka dni, znów tonęły w gęstych chmurach. Dodatkowo gorączka i kiepskie samopoczucie skutecznie odbierały przyjemność z pokonywania kolejnych kilometrów. Kiedy wczesnym popołudniem dotarłem do Villach, czułem się jakbym właśnie wlazł na szczyt jakiejś wysokiej stromej góry. W rzeczywistości przejechałem jakieś siedemdziesiąt kilometrów po płaskiej asfaltowej drodze. W dodatku znów zaczęło lać.
Bez dłuższego zastanowienia zdecydowałem, że resztę dnia i kolejną noc spędzę, wygrzewając się w ciepłym śpiworze. Co kilka godzin aplikowałem kolejną dawkę paracetamolu, piłem dużo wody oraz karmiłem się owocami i nadzieją, że to jeszcze nie koniec mojej podróży... Nazajutrz czułem się jak nowo narodzony. Wielkie i ciężkie krople deszczu wciąż odbijały się od tropiku mojego namiotu, ale nawet to nie było w stanie zepsuć mojego wyśmienitego nastroju. Mogłem ruszać w dalszą drogę!
Zakochać się w Słowenii...
Po opuszczeniu pola namiotowego w Villach, wiernie trzymając się oficjalnego szlaku Alpe Adria, pomknąłem w kierunku granicy z Włochami. Na tym etapie trasa prowadzi zwykle przez leśną gęstwinę, wzdłuż górskich rzek i strumieni, z dala od cywilizowanego świata. Muszę przyznać, że w takich okolicznościach jazda rowerem sprawia mi najwięcej przyjemności.
Pogoda wciąż nie zachwycała, ale przynajmniej przestało padać. Koło południa dotarłem do Arnoldstein, ostatniego dużego austriackiego miasta na trasie, a niespełna godzinę później do przejścia granicznego. Spotkałem tam sporą grupę turystów z USA, z którymi mocno łamanym angielskim uciąłem krótką pogawędkę o rowerowym podróżowaniu. Było ich ze czterdziestu, w różnym wieku, ale wszyscy jechali na lekko, żywiąc się w restauracjach, a noce spędzając w hotelach. Widok mojego obwieszonego sakwami górala zrobił na nich niemałe wrażenie. Zresztą, nie pierwszy i nie ostatni raz zwróciłem na siebie uwagę. Na Alpe Adria królują rowery elektryczne, a jeśli już ktoś używa tradycyjnego, to zwykle przemieszcza się na nim bez większego bagażu.
Tuż przed włoskim Tarvisio postanowiłem nieco zboczyć z głównego szlaku Alpe Adria i udać się do słoweńskiej Kranjskiej Gory, a dokładnie do Gozd Martuljek, gdzie znajduje się najpiękniej położone pole namiotowe, na jakim miałem okazję biwakować.
W otoczeniu pokrytych jeszcze śniegiem szczytów Triglavskiego Parku Narodowego spędziłem prawie dwa dni. Przy okazji zwiedziłem pobliską Planicę oraz Jezioro Jasna, z którego brzegów roztacza się magiczny widok na najwyższe szczyty Alp Julijskich. O tej krótkiej wizycie w Słowenii północnej mógłbym napisać elaborat... Zakochałem się w tym kraju od pierwszego wejrzenia. Zresztą, później jeszcze do niego wróciłem i spędziłem w nim jeden z najpiękniejszych rowerowych tygodni w życiu.
Włoskie Alpe Adria
Po dwóch nocach spędzonych w Słowenii wróciłem do Tarvisio, na główną trasę szlaku przez Alpy. Włoski etap rowerowej Alpe Adria w większości poprowadzono dawnymi torowiskami kolejowymi. Na trasie nie brakuje więc wysokich wiaduktów, z których roztacza się niezwykły widok na szczyty włoskich dwutysięczników, kolejowych tuneli – dziś udostępnionych wyłącznie dla rowerzystów oraz zabytkowych budynków będących pozostałością po dawnych dworcach kolejowych.
Jeśli poruszamy się z północy na południe, droga przez cały czas wiedzie delikatnie w dół, więc na tym etapie pokonanie stu kilometrów nie jest jakimś wielkim wyzwaniem. O wiele trudniej jest skupić się na drodze – krajobrazy, które towarzyszą nam na trasie między Tarvisio a Gamona Del Friuli wbijają w ziemię! Alpe Adria naprawdę może pretendować do podium najpiękniejszych szlaków rowerowych Europy.
Rowerowa sielanka kończy się niestety w okolicy Moggio Udinese. Odtąd szlak prowadzi wzdłuż ruchliwej drogi krajowej SS13. Podobno fragment ten można ominąć, ale ja wtedy o tym nie wiedziałem i poruszałem się zgodnie z drogowskazami. Noc spędziłem nieopodal Bordano. Tym razem na dziko, z pięknym widokiem na szczyty Parco Naturale delle Prealpi Giulie.
Grado
Do końca szlaku Alpe Adria pozostało mi sto kilometrów z małym okładem. Postanowiłem pokonać ten odcinek jednego dnia i dotrzeć do Grado jeszcze przed wieczorem. Wyruszyłem bardzo wczesnym rankiem. Tego dnia miałem na trasie kilka większych i mniejszych włoskich miejscowości, które chciałem odwiedzić. Pierwszą z nich była wzniesiona na zboczu góry Gamona del Friuli. Aby dotrzeć do znajdującego się w górnej części miasta centrum, musiałem nieco zboczyć z obranego szlaku. Wiedziałem jednak, że czekają tam na mnie piękne widoki na góry – ostatnie podczas mojej rowerowej podróży przez Alpe Adria. Dalej szlak oddala się od gór, a teren robił się coraz bardziej płaski.
Udine, Palmanova, Cervignano del Friuli... mijałem kolejne włoskie miasta, raz po raz oglądając się za siebie. Muszę przyznać, że ze smutkiem żegnałem się z Alpami. Jestem człowiekiem gór i nic nie robi na mnie takiego wrażenia jak one. Pocieszała mnie jedynie myśl, że już za kilka dni czekało mnie kolejne spotkanie z najwyższymi górami Europy.
A włoskie miasta? Przez Udine po prostu przemknąłem. To piękna miejscowość, ale ilość turystów na metr kwadratowy skutecznie zniechęciła mnie do zwiedzania. Największe wrażenie zrobiła na mnie zbudowana na planie gwiazdy Palmanowa z przepięknym, wielkim rynkiem w centralnej części. Z kolei w Cervignano del Friuli pomyliłem drogi, co zaowocowało dość długą wycieczką po jednym z największych miast północnej części Włoch. Mimo to udało się dotrzeć do Grado zgodnie z założeniem, czyli tuż przed wieczorem. Namiot rozstawiłem na zatłoczonym polu namiotowym przy samym Adriatyku. Początkowo planowałem spędzić tam dwie noce, jednak zarówno cena, jak i zachowanie biwakujących wokół turystów skutecznie mnie od tego pomysłu odwiodły i następnego dnia o świcie ruszyłem dalej.
Po zakończeniu przygody z Alpe Adria nie było mi spieszno z powrotem do domu, ale to już jest materiał na zupełnie inną historię...
Statystyki
- Przebyty dystans: 550 km
- Liczba dni: siedem w trasie, dwa stacjonarnie
- Odwiedzone kraje: Austria, Słowenia i Włochy
- Noclegi: namiot, głównie kempingi, jedna noc na dziko
- Rower: górski, ale szlak Alpe Adria można przejechać na każdym rowerze
Szczegółowy plan podróży
- Dzień 1: Salzburg – Golling an der Salzach – dystans 45km
- Dzień 2: Golling an der Salzach – Bad Gastein – dystans 80 km
- Dzień 3: Bad Gastein – Sachsenburg – dystans 52 km
- Dzień 4: przerwa
- Dzień 5: Sachsenburg – Villach – dystans 70 km
- Dzień 6: Villach – Gozd Martuljek – dystans 70 km
- Dzień 7: przerwa
- Dzień 8: Gozd Martuljek – Bordano – dystans 100 km
- Dzień 9: Bordano – Grado – dystans 115 km