Bikepacking na Bałkanach
Podczas tej wyprawy podążaliśmy trasą zainspirowaną wpisem The Balkans na stronie bikepacking.com, który okazał się świetnym punktem wyjścia. Wprowadziliśmy jednak kilka zmian, aby dostosować trasę pod nas – spędziliśmy więcej czasu na zwiedzaniu Zatoki Kotorskiej i zdecydowaliśmy się ominąć Bośnię.
Trasa wiodła przez Chorwację, Czarnogórę i Albanię, łącząc malownicze drogi przybrzeżne, strome górskie podjazdy oraz nieprzejezdne szlaki. Pogoda pod koniec września dodała wyprawie elementu nieprzewidywalności – przez nocne niebo przechodziły częste burze, a nagłe ulewy zmuszały nas do częstych przerw w jeździe. Mimo sporadycznego deszczu, Bałkany zachwycały zapierającymi dech w piersiach widokami na każdym kroku, podjęte przez nas wyzwanie było w pełni tego warte.
Trasa
Drogi, którymi podróżowaliśmy, zmieniały się od gładkiego asfaltu wzdłuż wybrzeża, przez wyboiste górskie szlaki żwirowe, aż po błotniste odcinki, których przejechanie było wręcz niemożliwe. Nasza trasa zataczała dużą pętlę wokół Jeziora Szkoderskiego. Przewyższenia były spore, szczególnie na stromych podjazdach w Czarnogórze i Albanii. Niektóre odcinki terenowe były wymagające, ale warte wysiłku, zwłaszcza w Albańskich Alpach.
Link do trasy w Komoot.
Byłem szczególnie zadowolony z wyboru szerokich opon zalanych mleczkiem w moim bikepackingowym gravelu. Świetnie się one sprawdzały się w trudnym terenie. Bezdętkowa konfiguracja i niższe ciśnienie w oponach zapewniały dobrą przyczepność i stabilność, co było niezwykle ważne na wymagających odcinkach. Jako jedyny w ekipie przejechałem całą trasę bez problemów mechanicznych!
Chorwacja
Naszą podróż rozpoczęliśmy w Dubrowniku, przylatując tam z rowerami z Poznania. Dla wygody zarezerwowaliśmy nocleg na ostatnią noc w pobliżu lotniska, ponieważ nasz lot powrotny był bardzo wcześnie rano. Gospodarz okazał się pomocny – odebrał całą naszą szóstkę wraz z rowerami z lotniska i pozwolił zostawić torby rowerowe u niego przez tydzień na czas naszej wyprawy.
Pogoda pierwszego dnia była wyjątkowo dobra – bezchmurne niebo i ciepła temperatura. Złożyliśmy rowery przy basenie naszego apartamentu i wyruszyliśmy w stronę granicy z Czarnogórą. Jednak niedługo później dopadła nas gwałtowna burza…
Bikepacking w Czarnogórze
Zatoka Kotorska
Po złożeniu rowerów w Dubrowniku wyruszyliśmy wzdłuż wybrzeża, przekraczając granicę Czarnogóry. Początkowo pogoda dopisywała, ale gdy zbliżaliśmy się do Kotoru, na niebie zaczęły gromadzić się ciemne chmury. Przed zmrokiem błyskawice rozświetlały już całe niebo.
Planując nocleg, zamierzaliśmy rozbić namiot, ale zbliżająca się burza skłoniła nas do wynajęcia apartamentu w Bijeli. Za jedyne 10 euro od osoby, była to niemal tak samo tania opcja jak camping, więc wydawała się trafnym wyborem.
Park Narodowy Lovćen
Następnego ranka ruszyliśmy z Zatoki Kotorskiej i szybko zaczęliśmy długi, ponad dwudziestokilometrowy podjazd. Wspinaczka z poziomu morza na wysokość 1400 metrów była wymagająca, ale warta wysiłku – widoki Zatokę Kotorską zapierały dech w piersiach. Po wjechaniu do Parku Narodowego Lovćen, krajobraz zmienił się w skaliste klify i lasy.
Zjazd z przełęczy był niesamowity. Długa, kręta droga asfaltowa prowadziła nas w dół w stronę Virpazaru, małego miasteczka położonego nad Jeziorem Szkoderskim. Niestety, pogoda znów nam nie sprzyjała – na wieczór zapowiadano burze. Dlatego już drugą noc z rzędu zdecydowaliśmy się na nocleg w apartamencie.
W Virpazarze spotkała nas miła niespodzianka - lokalna restauracja, w której Robert Makłowicz nagrywał nagrywał swój program. Naturalnie, musieliśmy spróbować tamtejszego jedzenia i nie zawiedliśmy się!
Bar
Trzeciego dnia wyruszyliśmy z Virpazaru w kierunku Baru, rozpoczynając od podjazdu. Trasa prowadziła przez górskie przełęcze, po czym zjechaliśmy w dół w stronę nadmorskiego miasta Bar. Stamtąd kontynuowaliśmy podróż wzdłuż wybrzeża aż do granicy z Albanią.
Bikepacking w Albanii
Szkodra
Wjeżdżając do Albanii, od razu zauważyliśmy, jak chaotyczny był ruch – samochody, rowery i piesi poruszali się w czymś, co przypominało zorganizowany chaos. Atmosfera miała niemal azjatycki charakter, z ulicami pełnymi ludzi przemieszczających się we wszystkich kierunkach. Po ulicach krążyły bezpańskie psy, a Mercedesy były ulubionymi samochodami praktycznie wszystkich – zarówno nowe, jak i stare.
Pomimo tej pełnej życia scenerii, miejscowi okazywali się niezwykle gościnni. Dzieci machały do nas i przybijały piątki, gdy przejeżdżaliśmy na rowerach, dodając temu miejscu ciepła i uroku. Pogoda jednak wciąż była nieprzewidywalna, z kolejnymi burzami w prognozach. Udało nam się znaleźć przestronne, 120-metrowe mieszkanie w samym centrum miasta za jedyne 10 euro od osoby, a na powitanie czekała na nas butelka rakii. Było to idealne miejsce na odpoczynek po długim dniu na trasie.
Alpy Albańskie: ze Szkodry do Nderlysaj
Ta część naszej podróży zaprowadziła nas w samo serce Alp Albańskich, znanych także jako Góry Przeklęte. To jedno z ostatnich niezbadanych miejsc w Europie i można było to poczuć, gdy zagłębialiśmy się w surowy, skalisty krajobraz. Trasa ze Szkodry do Theth była najtrudniejszym etapem całej wyprawy.
Rozpoczęliśmy od malowniczej asfaltowej drogi, biegnącej wzdłuż kanionu, z górami wznoszącymi się po obu stronach. Po drodze pasły się kozy i krowy, co tylko potęgowało wrażenie oddalenia od cywilizacji. Po około 20 kilometrach gładki asfalt ustąpił miejsca żwirowi, a przez deszcze szlak był pełen błota i kałuż. Podjazd był stromy, a widoki za nami zapierały dech w piersiach, jednak trudne warunki znacznie spowalniały naszą jazdę.
Na wysokości około 500 metrów dotarliśmy do maleńkiej wioski Kir, gdzie znajdowało się zaledwie kilka koparek i mała kawiarnia w szopie. Niestety nie mieli tam jedzenia, o tej porze w kawiarni można było dostać tylko Colę oraz kawę po turecku. Wokół kręciły się bezpańskie psy. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej, ale przyjemna żwirowa droga szybko zmieniła się w skalistą i błotnistą trasę górską. W pewnym momencie błoto było tak gęste, że musieliśmy prowadzić rowery – jazda stała się niemożliwa.
W końcu dotarliśmy do przełęczy na wysokości 1100 metrów. Na szczęście zjazd nie był błotnisty, ale duże kamienie na trasie okazały się wyzwaniem… przebite opony części ekipy. która jechała na dętkach, spowodowały opóźnienia. Zjeżdżając w dolinę, robiło się coraz ciemniej i chłodniej, a jakby tego było mało, nie mieliśmy zasięgu w telefonach.
W końcu dojechaliśmy do Kafe Skollaj, które, choć na Google Maps widniało jako restauracja, w rzeczywistości było jedynie pubem. Kiedy zapytałem miejscowego, czy mają colę (Coca-Colę), źle mnie zrozumiał i myślał, że pytam o kokainę! Po wyjaśnieniu nieporozumienia dostaliśmy cukrowy zastrzyk energii na ostatnie 8 kilometrów płaskiej, żwirowej trasy w kierunku Nderlysaj.
Dotarliśmy do pensjonatu prowadzonego przez lokalną rodzinę, która przyjęła nas z niesamowitą gościnnością. Przygotowali dla nas obfitą kolację, która po długim, zimnym dniu była dokładnie tym, czego potrzebowaliśmy. Gospodarz z dumą serwował swoją domowej roboty rakiję z orzechów włoskich, zachwalając ją jako “Mercedesa” wśród wszystkich loklanych rakij. Był to doskonały sposób na zakończenie dnia, choć ogrzewanie nie działało i noc była całkiem zimna. Na szczęście miałem ze sobą śpiwór 0°C, który świetnie się sprawdził podczas skandynawskich wypraw.
Alpy Albańskie: z Theth do Koplik
Następny poranek przywitał nas niskimi temperaturami, ale po raz pierwszy podczas wyprawy mieliśmy bezchmurne niebo i słońce. Po śniadaniu przygotowanym przez naszych gospodarzy, wyruszyliśmy z Nderlysaj w kierunku Theth, planując wspinaczkę na przełęcz na wysokości 1650 metrów.
Zaczynając w dolinie na wysokości około 500 metrów, stanęliśmy przed wymagającym podjazdem z 1100m przewyższenia. Na szczęście ten odcinek drogi został świeżo wyasfaltowany w 2022 roku, co znacznie ułatwiło wspinaczkę. Gładki asfalt był miłą odmianą po wyboistych, błotnistych szlakach, z którymi zmagaliśmy się poprzedniego dnia. W miarę jak wjeżdżaliśmy wyżej, dotarliśmy do Theth na wysokości 800 metrów – popularnej miejscowości turystycznej z wodospadami i licznymi szlakami. Tam zatrzymaliśmy się w małym sklepie spożywczym, aby uzupełnić zapasy i wypić upragnioną kawę.
Ostatnie podejście na przełęcz było wymagające, ale widoki na szczycie zapierały dech w piersiach. Na wysokości 1650 metrów zostaliśmy zmuszeni do założenia na siebie niemal wszystkie warstwy jakie mieliśmy – było lodowato. Na szczęście na szczycie znajdował się schludny hotel z restauracją, gdzie zjedliśmy coś przed rozpoczęciem długiego zjazdu w kierunku Kopliku.
Zjazd, który liczył około 40 kilometrów, był jednym z najbardziej satysfakcjonujących momentów całej wyprawy. Widoki na Jezioro Szkoderskie i otaczające je góry zapierały dech w piersiach. Musieliśmy jednak zachować ostrożność, bo na drodze często pojawiały się wędrujące świnie! Gdy dojechaliśmy się do jeziora, słońce wyszło zza chmur, a widok majestatycznych gór na przeciwległym brzegu jeziora Szkoderskiego był niezapomniany.
Stamtąd przekroczyliśmy z powrotem granicę z Czarnogórą i skierowaliśmy się do Podgoricy.
Powrót do Dubrownika
Po szybkie zwiedzeniu Podgoricy, rozbiliśmy obóz na noc w winnicy niedaleko stolicy. Był to pierwszy raz (mocno spóźniony!), kiedy podczas tej wyprawy zdecydowaliśmy się skorzystać z namiotów. Pole namiotowe było ukryte wśród winorośli, a po długim dniu jazdy wspaniale było w końcu zasnąć pod gwiazdami. Wieczór zakończyliśmy pyszną domową lasagną i lokalnym winem, przygotowanymi przez właściciela.
Następnego ranka spakowaliśmy się wcześnie i ruszyliśmy w stronę granicy z Bośnią, ale górska trasa przed nami okazała się znacznie trudniejsza, niż wskazywała mapa. Po przejechaniu przez Danilovgrad wjechaliśmy na odcinek pustych, górskich dróg. Choć krajobrazy były zapierające dech w piersiach, całkowity brak sklepów czy kawiarni sprawił, że uzupełnienie zapasów stało się wyzwaniem. Przez prawie 80 kilometrów jechaliśmy przez górskie przełęcze, nie natrafiając na żadne miejsce, gdzie moglibyśmy zdobyć wodę czy jedzenie.
W pewnym momencie droga, którą wyznaczała nasza mapa, zamieniła się w kamienistą ścieżkę, musieliśmy prowadzić rowery. Gęsta roślinność i kamienie blokowały przejazd, co sprawiało, że poruszanie się naprzód było niemal niemożliwe. Jeśli planujesz tę trasę, zdecydowanie unikaj tego 10-kilometrowego odcinka (zaczyna się na 465 km trasy)! Po wielu zmaganiach i przekleństwach dotarliśmy w końcu do wioski Grahovo, gdzie zatrzymaliśmy się na pyszną pizze.
Nasza ekipa była już mocno wyczerpana, zwłaszcza po kilku dniach, gdy głównym źródłem energii były żelki. Na domiar złego odkryliśmy, że przejście graniczne, które planowaliśmy przekroczyć, było dostępne tylko dla miejscowych. To oznaczało, że musieliśmy jechać główną drogą tranzytową nocą (wraz z tirami …) i zaliczyć extra 500 m podjazdu.
Z wyczerpania zdecydowaliśmy się zmienić plany. Zamiast przedzierać się dalej do Bośni, wybraliśmy 20-kilometrowy zjazd w dół do Zatoki Kotorskiej. Była to upragniona przerwa od ciągłych wspinaczek, a na miejscu zostaliśmy nagrodzeni pięknymi widokami na jezioro.
Następnego dnia jechaliśmy wzdłuż wybrzeża z powrotem do Chorwacji, gdzie trafiliśmy na duży ruch przy przejściu granicznym. Na szczęście dzień ten był stosunkowo krótki – zaledwie 50 kilometrów. Dotarliśmy do naszego ostatniego noclegu w pobliżu lotniska w Dubrowniku, gdzie spakowaliśmy rowery by być gotowi na nasz wczesny lot dzień później
Mając jeszcze trochę czasu, uczciliśmy zakończenie naszej podróży wyprawą taksówką do Dubrownika, by zwiedzić miasto i uczcić zakończenie naszej bałkańskiej przygody.
Wpis jest tłumaczeniem z języka angielskiego. Oryginał, wraz z dodatkowymi zdjęciami, można znaleźć pod tym linkiem.