Szlaki i trasy rowerowe na świecie

Dziewczyna vs pustynia

Przejechałam rowerem przez pustynię Negev. Skąd wziął się taki szalony pomysł, jak wyglądało świętowanie urodzin na pustyni i jak udało mi się naprawić urwany bagażnik, używając dwóch kamieni?
Udostępnij

Na przełomie października i listopada przejechałam wzdłuż przez pustynię Negev. Skąd wziął się taki szalony pomysł, jak wyglądało świętowanie urodzin na pustyni i jak udało mi się naprawić urwany bagażnik, używając dwóch kamieni i będąc 20 kilometrów od najbliższej cywilizacji?

Mam taką zasadę, że zaraz po powrocie z wyprawy rowerowej kupuje bilety na następną. Ten (udowodniony naukowo) sposób, pomaga mi motywować się do pracy i sprawia, że przez cały rok czuję ekscytację niczym dziecko oczekujące na choinkę i prezenty. Bilety do Izraela kupiłam więc krótko po powrocie z wyprawy przez Portugalię do Hiszpanii. Dlaczego Izrael?

Pomysł był prosty: chcę jechać sama i chcę jechać w ciepłe miejsce. Kilkadziesiąt minut czytania na temat najbezpieczniejszych dla kobiet-podróżniczek miejsc na ziemi i „klik” bilety do Tel Avivu kupione. Najłatwiejsza cześć przygotowań była już za mną, zabrałam się wiec za układanie trasy i kompletowanie sprzętu.

Trasa

Nie ma chyba nic przyjemniejszego, niż dostać gotową i objechaną przez innych trasę — wtedy większość roboty jest już wykonana i człowiek może skupić się na ewentualnych poprawkach, dodając do planu wycieczki lokalne atrakcje i personalne smaczki. Z tego względu zainteresowałam się trasą wyścigu ultra wiodącego przez Izrael - The Hollyland Challenge, której opis znalazłam na bikepacking.com. Trasa miała 1400 kilometrów, więc, uwzględniając dostępny czas, planowałam pokonać połowę dystansu. Jako że już raz zdarzyło mi się radośnie wybrać na gravelu na trasę z bikepacking.com (Szwecja), aby po dwóch dniach gramolenia się z rowerami po wielkich kamieniach planować rozpaczliwie alternatywę, postanowiłam zasięgnąć języka u lokalsów, aby upewnić się, że ta trasa jest dla mnie.

Wrzuciłam więc posta z pytaniem na facebookowe grupy, gdzie dostałam mnóstwo wskazówek, propozycji przenocowania czy pomocy na trasie oraz alternatywną trasę, wiodącą głównie po Israeli Bike Trail, czyli trasie przygotowanej specjalnie pod rowerowych turystów. Nie oznacza to jednak, że IBK to bliskowschodni odpowiednik Green Velo. Trasa przebiega przez bardzo wymagający teren (w końcu to pustynia) i przygotowana jest głównie pod rowery MTB. Lubię jednak wyzwania i zbyt prosta trasa nie byłaby dla mnie atrakcyjna, zdecydowałam się więc, że przejadę przez Negev po zmodyfikowanym lekko tracku. Całość trasy liczyła około 750 kilometrów, 9000 metrów przewyższenia i przebiegała zygzakiem przez południową część kraju. Do przesłanej mi trasy dodałam małą pętlę nad Morze Martwe — nie wyobrażałam sobie pominąć tej niezwykle słonej atrakcji w trakcie mojej wycieczki.

Kilkadziesiąt minut spędzonych w Kommocie i miałam trasę- elegancki i gotowy plik gpx, mogłam więc zająć się przygotowywaniem sprzętu.

Ekwipunek

Zdecydowaną większość sprzętu miałam już z poprzednich wypraw. Jedynym wyzwaniem było miejsce do spania, ponieważ na wszystkie dotychczasowe wyprawy brałam hamak, który na pustyni zdałby się na nic. Początkowo rozważałam spanie na macie pod samym tarpem, ale lektura na temat fauny Izraela (21 skorpionów z czego 5 gatunków jadowitych i 8 jadowitych węży), skłoniło mnie do znalezienia namiotu. Początkowo chciałam pożyczyć namiot od moich znajomych, jednak wszystkie dostępne modele były albo zbyt duże, albo nie były samonośne. Ziemia na Negev jest twarda i kamienista, co uniemożliwia używanie śledzi, a napinanie namiotu stosami kamieni wydawało się mało wygodne. Z namiotowego limbo wyrwała mnie oferta z olxa: nieużywany Nature Hike Cloud Up 1 za 500 zł. Kupiłam więc namiot i w końcu miałam wszystko, co niezbędne do przeżycia na pustyni!

Podróż na miejsce

Do Izraela dostałam się oczywiście samolotem, z rowerem spakowany w kartonowe pudło. Zaraz po przylocie po raz pierwszy doświadczyłam życzliwości Izraelczyków - z lotniska odebrał mnie poznany przez internet Meir. 55 letni rowerzysta i początkujący bikepackers, miekszjacy tuż przy mojej trasie. Meir udostępnił mi przestrzeń do złożenia roweru, zamówił dla mnie gaz do kuchenki (pamiętajcie, że butli z gazem nie można przewozić w samolotach) przechował mój karton przez cały czas wycieczki i troskliwie dopytywał w trakcie czy wszystko u mnie w porządku. Ta pomoc stanowiła dla mnie naprawdę duże ułatwienie - nie musiałam martwić się w co zapakuje rower po zakończeniu wycieczki.

Mój gospodarz odprowadza mnie na początku podróży pokazujac mi drogę przez miasto.
Mój gospodarz odprowadza mnie na początku podróży pokazujac mi drogę przez miasto.

Droga przez pustynię

DNI 1-4

Po dotarciu na miejsce i złożeniu całego sprzętu pomachałam Meirowi na pożegnanie i ruszyłam w drogę. Pierwszą rzeczą, którą zauważam w nowym miejscu, jest zapach - lotnisko w Izraelu pachniało czystością, miasteczko mojego gospodarza marihuaną (która w Izraelu jest zdepenalizowana i popularna) a las, w który wjechałam… Las pachniał przepięknie! Cytrusowo i ziołowo niczym studio jogi okadzane olejkami eterycznymi. Pierwsze dwa dni jazdy będę kojarzyć właśnie z tym zapachem. Początkowy etap trasy prowadził mnie singletrackami i szutrowymi drogami przez suchy las aż do Jerozolimy, do której prowadził naprawdę stromy podjazd.

Zdecydowałam się ominąć miasto — wcześniejszy research upewnił mnie w przekonaniu, że nie mam tam czego szukać. Ściana Płaczu, Bazylika Grobu Świętego, meczet Al-Aksa i rozmodlone rzesze ludzi o różnych wyznaniach to nie mój styl. Mój kościół nie jest zamknięty w ciasnych murach, a duchowych uniesień dostarcza mi kontakt z monumentalnym pięknem przyrody. Zahaczyłam więc o przedmieścia, aby po kilkunastu minutach jazdy wjechać na górskie single z pięknym widokiem na okolice. Słońce dawało o sobie znać (temperatura oscylowała w okolicach 29 stopni) więc bardzo ucieszyłam się na widok czegoś w rodzaju antycznego basenu, który znajdował się na trasie. Bez większego namysłu zarządziłam przerwę i dałam nura w lodowatą wodę. Pamiętałam również o złotej zasadzie bikepackingu — kąp się, kiedy tylko nadarza się okazja, bo nigdy nie wiadomo, kiedy znowu będziesz mógł się zanurzyć.

Początek trasy to jazda singlami lub szerokimi trasami w okolicy drzew.
Początek trasy to jazda singlami lub szerokimi trasami w okolicy drzew.

Od 3 dnia wyprawy udało mi się wypracować harmonogram. Pobudka o 5:30, aby od 6:30 być na trasie. Słońce w Izraelu zachodziło o 17, a jazda nieznanym singletrackiem po zmroku była dla mnie zbyt ryzykowna. No i nie chciałam omijać widoków! Po zostawieniu w tyle Jerozolimy spędziłam cały dzień na singlach — niezbyt trudnych, wymagających jednak umiejętności technicznych, szczególnie na dociążonym bagażem gravelu. Ostre kamienie, uskoki i bandy sprawiały, że jazda wymagała skupienia, ale dawała mi też ogromną frajdę. W myślach dziękowałam sobie, za to, że spędziłam kilkanaście godzin w bikeparkach i na szkoleniach u instruktorów enduro.

Codzienna rutyna: obserwowanie wschodów i zachodów słońca. Najlepsza temperatura do jazdy była pomiędzy godziną 6 a 8 rano.
Codzienna rutyna: obserwowanie wschodów i zachodów słońca. Najlepsza temperatura do jazdy była pomiędzy godziną 6 a 8 rano.

Poza ostrymi kamieniami na trasie było też mnóstwo roślin z kolcami. Połączenie takich warunków z oponami na dętce nie mogło przynieść innego rezultatu — dzień skończyłam z bilansem 3 wymienionych dętek i przekonaniem, że muszę pomyśleć nad lepszym rozwiązaniem, bo w takim tempie łatki do dętek skończą mi się w połowie wyprawy. Nocleg rozbijam w lesie przed miejscowością Lachshish, gdzie zapach mojego liofilizatu zwabia 10 kotów, które miauczą przeraźliwie w nadziei na trochę jedzenia. Wysyłam mojej rodzinie wiadomość “jeśli nie odezwę się rano, to znaczy, że zjadły mnie koty” i z lekkim niepokojem zamykam się szczelnie w namiocie.

Kolejny poranek powitał mnie powietrzem uciekającym z przedniego koła — łatka najwyraźniej nie zwulkanizowała się dokładnie. “J***** to” - nawet nie będę udawać, że pomyślałam coś innego. Na całe szczęście od najbliższego (i to całkiem dużego) miasta Beer Sheeva dzieliło mnie około 20 kilometrów. Postanowiłam więc znaleźć sklep, który zaleje mi opony mlekiem, uspokoi moje zszargane nerwy i pozwoli mi przejechać przez pustynię bez konieczności łatania dętki trzy razy dziennie. Nie chciałam jechać asfaltem — Izraelczycy jeżdżą szybciej niż Polacy i mają rowerzystów w całkowitym poważaniu. Samochody nie zjeżdżały nawet o centymetr podczas wyprzedzania mnie, a duża liczba ciężarówek i autobusów sprawiła, że wybrałam szutrową drogę przez małe miasteczko.

Tutaj muszę zatrzymać historię, aby zwrócić uwagę na jedną rzecz. Jeśli na bikepackingu wydaje Ci się, że skrócisz sobie trasę, jadąc na skuśkę, to pragnę wyprowadzić Cię z błędu. Znakomita większość wybieranych przeze mnie skrótów kończyła się błądzeniem i nadkładaniem trasy, w tym wypadku — przez piaszczyste bezdroża, obok zagrody z wielbłądami i wysypiska śmieci. Dwóch lokalnych chłopców miało niezły ubaw, obserwując, jak mozolnie wspinam się pod górkę na obładowanym rowerze. Postanowili chyba pokazać mi, jak to się robi i urządzili sobie wyścigi na osiołkach tuż obok mnie.

Kiedy dojechałam na przedmieścia Beer Sheevy, miałam już serdecznie dość - zarówno ja, jak i mój rower byliśmy szczelnie oblepieni pomarańczowym pyłem, byłam zmęczona przebijaniem się przez podjazdy z piachem, przede mną była jazda w korku spowodowanym remontem drogi, a na domiar złego zorientowałam się, że gdzieś po drodze zgubiłam jeden z sandałów przyczepionych do torby. Wyrzuciłam więc drugi do najbliższego kosza i smętnie powlokłam się do sklepu Cyclist.

Niepewna czy moja misja w ogóle zakończy się sukcesem, weszłam do sklepu, w którym było WSZYSTKO. Były rowery czasowe, były uwielbiane przez Izraelczyków rowery górskie, szosy no i gravele. Krótka rozmowa z mechanikiem i po chwili mój rower wisiał na wieszaku, a do zalania opon mlekiem dostałam w gratisie czyszczenie łańcucha, wymianę klocków hamulcowych, małą buteleczkę smaru i batonika na drogę.

Konwersja na tubeless w Beer Shevie.
Konwersja na tubeless w Beer Shevie.

Bardzo, ale to bardzo nie chciałam ponownie przebijać się przez remontowaną drogę dojazdową do Beer Shevy, dlatego wsiadłam w autobus, którym podjechałam do miejscowości Arad. Tutaj ważna informacja dla wszystkich rowerowych podróżników — w Izraelu zabranie roweru w podróż długodystansowym autobusem jest dziecinnie prosta. Kierowca otwiera po prostu luk bagażowy, a Ty wkładasz do niego rower, który jedzie za darmo. Dużo bardziej skomplikowane jest kupienie biletu, co można zrobić w nielicznych kasach lub za pośrednictwem aplikacji.

MASADA

Z Arad przejechałam asfaltową drogą wiodącą przez piękne krajobrazy do twierdzy Masada. Masada to miejsce niezwykle ważne dla Izraelczyków. Twierdza położona na wysokości 410 m n. p. m. miała w starożytności status niezdobywalnej. W 40 roku p.n.e. w Masadzie ukrywał się Herod, a w trakcie wojny żydowskiej w 66 r.n.e, przejęła ją grupa radykalnych żydowskich rebeliantów — sykariuszy. Rzymanie — jak to Rzymianie, postanowili dołożyć wszelkich starań, aby twierdzę odbić, a tej karkołomnej misji podjął się Flawiusz Silwa.

Widok na Masadę od zachodniej strony. Po środku zdjęcia widać nasyp stworzony aby podpić twierdzę.
Widok na Masadę od zachodniej strony. Po środku zdjęcia widać nasyp stworzony aby podpić twierdzę.

W Masadzie przebywało w tym czasie około tysiąca osób, w tym wiele dzieci i kobiet. Ich przeciwnikami było około 5 tysięcy rzymskich żołnierzy. Oblężenie trwało aż 3 lata, podczas których 9 tysięcy niewolników i jeńców usypało ogromny nasyp, po którym wepchnięta została drewniana wieża oblężnicza. Obrońcy Masady oczywiście próbowali podpalić wieżę przy użyciu ognistych pocisków, jednak mocny wiatr pokrzyżował im plany. Jest noc — obrońcy Masady wiedzą już, że oblężenie dobiega końca i nie dadzą rady utrzymać swojej pozycji. Poddają się? Uciekają drugim wyjściem? Nic podobnego.

Przywódzca Sykariuszy Eleazar ben Jair wygładza ognistą przemowę, w której udaje mu się przekonać wszystkich, że lepiej jest popełnić zbiorowe samobójstwo, niż oddać się w rzymską niewolę. Zanim obrońcy Masady pożegnają się ze światem, zbierają jeszcze całe zapasy jedzenia i broni na środkowym placu twierdzy, aby dobitnie pokazać Rzymianom, że gdyby nie ta cholerna wieża, to broniliby Masady przez kolejne lata. Przed pogromem uciekają dwie kobiety i pięcioro dzieci, które chowają się na szczycie jednej z cystern z wodą, aby opowiedzieć Rzymianom tragiczną historię.

Bezkresny widok z Masady

Dziś historię Masady wspominają między innymi rekruci Izraelskiej armii, którzy składają w Masadzie przysięgę obrony kraju. Zwykły turysta może natomiast zabrać ze sobą kawałek historii w postaci kubka lub magnesu na lodówkę z napisem “Masada will not fall again” i sączyć poranną kawę wspominając bohaterskich obrońców. Jestem absolutną fanką takiego połączenia kiczowatych pamiątek z dziedzictwem narodowym!

Jeśli myślicie, że podjechałam pod Masadę, żeby poznać historię tego miejsca, aby potem zawrócić i przebijać się 40 kilometrów przez góry — jesteście w błędzie. Krótka rozmowa z jednym ze strażników przekonała mnie, że dużo lepszym rozwiązaniem będzie wdrapanie się na twierdzę z całym dobytkiem i zjechanie z drugiej strony kolejką linową. Strażnik co prawda sugerował, że wspinaczka po schodach z ciężkim rowerem może być doznaniem nieco hardcorowym, nie wiedział jednak, że jestem zaprawiona w przebijaniu się przez ciężki teren (na jeden z moich wycieczek pod Warszawą spędziłam 1.5 godziny, brodząc w wodzie po kolana).

Rozbiłam więc namiot na campingu u stóp Masady, aby z samego rana wspiąć się na górę, co zajęło mi 20 minut. O 8:00 podziwiałam już kosmiczny krajobraz wokół Morza Martwego z wagonika kolejki linowej, a około godziny 10:00 przebrana w bikini stałam ze stopami zanurzonymi w piekielnie słonej wodzie. Pamiętacie, jak kilka akapitów wcześniej napisałam o tym, że zgubiłam sandały? No właśnie…

Ciepła woda obmywała moje stopy, a ja niepewnie patrzyłam na to, co znajdowało się pod jej powierzchnią. Dno Morza Martwego na przestrzeni 10 metrów od brzegu pokrywały kule wielkości piłek golfowych utworzone z kryształów soli. Szybki test pozwolił mi stwierdzić, że nie jest to najprzyjemniejsza powierzchnia do chodzenia, no ale byłam już przecież przebrana w kostium! Zwijanie całego rowerowego kramu i jazda po mieście w poszukiwaniu klapków nie wchodziły w rachubę. Poruszając się więc z gracją pingwina, przecierpiałam więc jakoś te 10 metrów, po których woda zrobiła się na tyle głęboka, aby usiąść. Tak, usiąść, bo w Morzu Martwym nie da się porządnie zanurzyć. Człowiek unosi się na powierzchni jak boja i wesoło dryfuje w gorącej jak zupa wodzie.

Przepiękna dolina, którą próbowałam wydostać się z okolicy Morza Martwego. Niestety dalej szlak okazał się być nieprzejezdny i musiałam wrócić na asfalt.
Przepiękna dolina, którą próbowałam wydostać się z okolicy Morza Martwego. Niestety dalej szlak okazał się być nieprzejezdny i musiałam wrócić na asfalt.

Plusem mocnego zasolenia tego znikającego akwenu (ubywa około metra Morza Martwego rocznie) są prysznice, stojące na każdej plaży. Darmowy i ogólnodostępny prysznic to najpiękniejszy prezent dla rowerowego podróżnika.

DNI 6-9

Z Morza Martwego przejechałam nudną asfaltówką do Dimony, gdzie kupiłam sobie kanapkę na kolację, uzupełniłam wodę i ruszyłam w drogę. Trasa prowadziła przez teren wojskowy, gdzie, jak informowała tablica umieszczona przy drodze, nie można się zatrzymywać, zjeżdżać z trasy, robić zdjęć. Wiało mi mocno w plecy, więc szybko przejechałam przez tę zakazaną strefę, aby finalnie rozbić namiot pośrodku zupełnie niczego, w towarzystwie pięknych górek, które wyglądały jak przekrojony nożem tort.

Niestety wiatr mocno dawał się we znaki również podczas rozstawiania namiotu, który przewracał się mimo kilku sporych kamieni włożonych do środka. Wiatry na pustyni zrywają się zwykle pod wieczór — kiedy zachodzi słońce, a temperatura zaczyna gwałtownie spadać. Na całe szczęście wiatr ustaje wraz z ustabilizowaniem się temperatury, a ja (jak zawsze) wyposażona byłam w zatyczki do uszu, które pozwoliły mi zasnąć mimo świszczącego wiatru. Niestety pustynny pył wciskał się absolutnie wszędzie, pokrywając pomarańczową warstewką mój śpiwór, matę i całą resztę ekwipunku.

Mój mały namiocik pośrodku pustyni.
Mój mały namiocik pośrodku pustyni.

Kolejnego dnia miałam do przejechania jakieś 30 kilometrów do miasteczka Sede Broker. Postanowiłam umilić sobie jazdę muzyką — w końcu na środku pustyni nie zaskoczy mnie wyprzedający mnie szybko samochód. Po 20 kilometrach zatrzymałam się, by chwilę odsapnąć i zauważyłam, że po drodze zgubiłam litrową butelkę z wodą przymocowaną do koszyka na widelcu. Słuchanie muzyki na pustyni ma jednak swoje minusy — nie słyszysz, kiedy kilogramowa butla pełna cennej wody odpada Ci z roweru. Na szczęście miałam jeszcze sporo wody w pozostałych bidonach, a do miasta zostało mi tylko 10 kilometrów.

Które oczywiście musiało być pod górkę, w upalnym słońcu i ciężkim terenie. W efekcie dojechałam do Sede Broker mocno zmęczona, ale humor szybko mi się poprawił na widok eleganckiej piekarni połączonej z kawiarnią, która wyglądała jak wyjęta z warszawskiego Mokotowa. Zamówiłam kanapkę i lemoniadę, i odpoczywałam, oglądając koziorożce nubijskie, które porzuciły pustynny lifestyle, na rzecz wylegiwania się w cieniu i skubania trawy otaczającej grób i muzeum Bena Guriona — pierwszego premiera Izraela.

Tablica informacyjna, na której opisany jest przebieg i profil trasy, zaznaczone są najważniejsze punkty oraz podany jest numer alarmowy. Czas przejazdu podawany na tablicach okazał się bardzo mocno zawyżony.
Tablica informacyjna, na której opisany jest przebieg i profil trasy, zaznaczone są najważniejsze punkty oraz podany jest numer alarmowy. Czas przejazdu podawany na tablicach okazał się bardzo mocno zawyżony.

Uzupełniłam zapasy jedzenia i wody i wyruszyłam w kolejny etap podróży, którym było 50 kilometrów podjazdu do Mitzpe Ramon. Na całe szczęście podjazd nie był okrutny — stabilne 1-3%, jednak na całym odcinku były dosłownie 3 zacienione miejsca, w których można było odpocząć. W Mitzpe Ramon koziorożce zablokowały drogę samochodom, co umożliwiło dłuższą rozmowę z przejeżdżającym obok mnie chłopakiem. 3 minuty rozmowy wystarczyły, żeby zorientować się, że mam do czynienia z bratnią duszą — Yazeed to budowniczy tras i przewodnik wycieczek rowerowych. Rowerzysta nie zostawi drugiego rowerzysty w potrzebie, dlatego po 10 minutach rozkoszowałam się prysznicem w mieszkaniu Yazeeda.

Koziorożec nubijski ma w nosie wszystko poza jedzeniem, wodą i odpoczynkiem.
Koziorożec nubijski ma w nosie wszystko poza jedzeniem, wodą i odpoczynkiem.

Jeśli chcesz, to możesz tu spać — powiedział mój nowy kolega, wskazując na kawalerkę, której 80% powierzchni zajmowało jednoosobowe łóżko, a 20% dwa rowery — nowiutki zjazdowy Scott i aerodynamiczna szosa. “No jeszcze mi tak nie odbiło, żeby spędzać noc w mieszkaniu obcego faceta”, pomyślałam, a Yazeedowi powiedziałam, że już i tak bardzo mi pomógł i że wolę ruszyć w drogę, żeby jutro rano obudzić się na szlaku. Spakowałam więc wszystkie rzeczy i ruszyłam w drogę.

Nie wziełam jednak pod uwagę jednego elementu. MItzpe Ramon położone jest na północnym brzegu największego na świecie krateru erozyjnego. Miasto znajduje się na wysokości 860 metrów, a moja trasa prowadziła brzegiem krateru przez 30 kilometrów. Zachwycona widokiem na rozciągającą się przestrzeń podjęłam bardzo bezmyślną decyzję o rozbiciu się jakieś 5 metrów od krawędzi krateru. “Ale będę mieć rano foteczki na Insta” - pomyślałam.

Widok przepiękny, ale miejscówka na nocleg fatalna!
Widok przepiękny, ale miejscówka na nocleg fatalna!

Byłam zachwycona do zmierzchu, kiedy (podobnie jak poprzedniego dnia) rozpętała się wichura. Kiedy siedziałam w namiocie, który praktycznie się na mnie położył, dotarło do mnie, że rozkładanie się na brzegu 860-metrowego urwiska nie jest najlepszym pomysłem. Na szczęście jakieś 100 metrów dalej znajdowały się kamienne monolity — pozostałości po poprzedniej cywilizacji. Bezwstydnie przeniosłam mój namiot za jeden z kamieni, co wyeliminowało wiatr wiejący z jednego kierunku.

Niestety pustynia postanowiła ze mnie zakpić i okazało się, że wieje ze wszystkich możliwych stron, a mój namiot nadal nie chce stać w miejscu. Internet zna odpowiedzi na wszystkie pytania, dlatego szybko wygooglowałam “rozstawianie namiotu w wietrze”, aby przeczytać na blogu Łukasza Superguna “Gdy jest silny i szarpie schronieniem, nieprzespana noc jest gwarantowana.”. Pomyślałam — dzięki ziom, tutaj wiatr jest tak silny, że namiotu nawet nie da się rozstawić, po czym wyciągnęłam telefon i napisałam do mojego nowopoznanego kolegi — Yazeed, czy mogę jednak do Ciebie wpaść? Wieje tak bardzo, że boję się, że podrze mi namiot. Po jakiejś godzinie piliśmy herbatę, w otoczeniu suszących się kolarskich gaci wymieniając się historiami z rowerowego życia.

Kolejny dzień był najtrudniejszy i najpiękniejszy w ciągu całej wyprawy. Najpierw 30 kilometrów z zapierającym dech w piersiach widokiem, który przeraziłby każdą osobę z agorafobią. Następnie przepiękny, ale okropnie męczący odcinek w wyschniętej dolinie rzecznej, w której przyszło mi się zmierzyć z luźnym żwirkiem pokrywającym dno, który miejscowi nazywają dash-dash. Nie da się po tym jechać, a prowadzenie roweru też nie należy do najłatwiejszych. Wszystko jednak wynagradzały mi widoki — wypolerowane przez wodę różnokolorowe skały, wysokie ściany rzecznego wąwozu, rosnące gdzieniegdzie wyschnięte rośliny i cisza, którą przerywały tylko dźwięki mojego oddechu i szum opon na ścieżce.

Jazda wyschniętymi dolinami rzecznymi zapewnia niesamowite widoki, ale momentami chciało mi się płakać z powodu żwirku pokrywającego dno.
Jazda wyschniętymi dolinami rzecznymi zapewnia niesamowite widoki, ale momentami chciało mi się płakać z powodu żwirku pokrywającego dno.

Wieczorem dojechałam do kibbutzu, w którym zjadłam pizzę i uzupełniłam zapasy. Kibbutz to rodzaj socjalistycznej osady, której mieszkańcy nie mają własności prywatnej. Wszystko należy do wszystkich, a zarabianymi przez mieszkańców kibbutzu pieniędzmi zarządza specjalna rada. Ten dziwny układ odegrał ważną rolę w budowaniu państwa, które nie na początku, nie miało prawie niczego. Większość odwiedzanych przeze mnie kibbutzy składała się z zaledwie kilkudziesięciu domów, a w środku znajdował się porośnięty trawą placyk oraz sklep spożywczy. W Kibbutzach nie mieszkają ortodoksyjni żydzi! Większość z mieszkańców, z którymi rozmawiałam, miało dość liberlane poglądy, twierdząc, że nie wierzą w boga, tylko w bycie dobrym człowiekiem. W pamięć zapadł mi obraz beztroskiego bosego mężczyzny, w koszulce z napisem “I love doing good”, który bawił się na trawniku z dzieckiem.

Kolejnego dnia zdarzył się największy fuckup wyprawy. Na środku totalnego pustkowia, z dala od cywilizacji czy chociaż cienia, mój bagażnik Carradice postanowił odpaść od roweru. Krótka inspekcja wykazała, że śruba mocująca po prostu się złamała. Szczęście w nieszczęściu — taka sytuacja przydarzyła mi się już wcześniej podczas bikepackingu z Portugalii i Hiszpanii, kiedy bagażnik odpadł z roweru jakieś 50 metrów od salonu Harleya Davidsona, gdzie panowie poratowali mnie wymienną śrubą. Nie będę kłamać — spodziewałam się, że ten gówniany wynalazek zawiedzie i tym razem, w mojej torbie znajdowała się więc zapasowa śruba. Musiałam tylko wykręcić ułamaną część starej śruby, aby złożyć całość do kupy i jechać dalej. No właśnie…

Jazda w otoczeniu takich widoków działa na mnie niezwykle wyciszająco. No i dobrze, bo chwilę później mój bagażnik odmówił posłuszeństwa, a spokój pozwolił mi szybko ustalić plan działania i rozwiązać problem.
Jazda w otoczeniu takich widoków działa na mnie niezwykle wyciszająco. No i dobrze, bo chwilę później mój bagażnik odmówił posłuszeństwa, a spokój pozwolił mi szybko ustalić plan działania i rozwiązać problem.

Z ułamanej części starej śruby odstawał kawałek metalu, który uniemożliwiał wykręcenie jej z bagażnika. Zaczęłam analizować sytuację — w okolicy nie ma cienia, jest 32 stopni C, do najbliższego miasta jest jakieś 15 kilometrów, a ja mam jeszcze 1.5 litra wody. Zdecydowałam, że poświęcę na próbę naprawy bagażnika 20 minut, a jeśli mi się nie uda, to zadzwonię po pomoc. Na szczęście chwila walenia kamieniem w bagażnik wystarczyła, żeby odgiąć nieszczęsny metalowy zadzior i wykręcić urwaną resztkę śruby. Naprawiłam bagażnik i wsiadłam na rower z twardym postanowieniem, że po powrocie kupuję Tailfina. A osobę, która wymyśliła bagażnik wyprawowy, mocowany dosłownie na jednej śrubie — serdecznie gratuluję pomysłowości.

Nabuzowana adrenaliną i poczuciem zwycięstwa dojechałam do kolejnego kibuttzu, w którym rozbiłam mój namiot. W ostatni dzień mojej podróży przez pustynię wypadały moje urodziny. Zatrzymałam się więc po drodze i ułożyłam kały kopczyk z kamieni, z którego zdmuchnęłam pustynny pył. Wszystkiego najlepszego dla mnie! Powiedziałam na głos i ruszyłam w drogę, aby pokonać ostatnie kilkadziesiąt kilometrów dzielące mnie od miasta Ejliat położonego nad Morzem Czerwonym.

Udało się! Dojechałam nad Morze Czerwone!
Udało się! Dojechałam nad Morze Czerwone!

WRAŻENIA

Ciężko opisać, jakie myśli towarzyszą wielogodzinnej jeździe w samotności przez pustnny krajobraz. Obserwowaniu wschodów i zachodów słońca. Poczuciu samowystarczalności i pewności, że poradzisz sobie nawet w naprawdę trudnych warunkach. Miłej dumie, która pojawiała się w moim brzuchu, kiedy każda z mijanych osób dziwiła się, słysząc, że jadę sama, a następnie gratulowała mi odwagi i dobrej formy. “A girl like you doesn’t have to be afraid of anything”. “You are brave. You are awesome. World needs more people like you”. “Just tune into the desert and listen. If you were brave enough to try to ride through the Negev on your own, you have what it takes to understand it’s wisdom”. To niektóre ze słów, przekazanych mi przez spotkanych po drodze ludzi.

Już teraz brakuje mi tej bezkresnej przestrzeni, która działa kojąco na moją głowę.
Już teraz brakuje mi tej bezkresnej przestrzeni, która działa kojąco na moją głowę.

Ta wyprawa przypomniała mi, że ludzki umysł nie został stworzony, do życia w ciasnych przestrzeniach. Przez dziesiątki tysięcy lat żyliśmy bez sufitu nad głową — przemierzając krajobraz wzdłuż i wszerz. I, mimo że cudownie jest schronić się wieczorem, w małej, przytulnej przestrzeni, to dni spędzone pod gołym niebem odblokowują coś w naszych głowach. Tak jakby brak otoczenia czterech ścian pozwalał myślom płynąć dalej i szerzej niż zwykle, aż po bezkresny horyzont.

WSKAZÓWKI

  1. Jeśli planujesz wybrać się na Negev, najlepiej wybierz okres jesienno-zimowy, kiedy temperatura na pustyni nie przekracza 32 stopni Celsjusza.
  2. Podczas jazdy zaproponowaną trasą nigdy nie biwakuj w dolinach rzecznych i na bieżąco sprawdzaj pogodę. W tym rejonie występują powodzie błyskawiczne, które stanowią poważne zagrożenie — nawet jeśli deszcz spadnie kilkanaście kilometrów od Ciebie!
  3. Uważaj na jadowite skorpiony — kopnij każdy kamień, zanim go podniesiesz.
  4. Trasę możesz podzielić na krótsze odcinki, co wydłuży czas podróży, ale sprawi, że będziesz mieć więcej czasu na regenerację i relaks.
  5. Trasę najwygodniej pokonasz na rowerze górskim, ale na gravelu z oponami 42 milimetry też się da.
    Sypki piasek to na Negev rzadkość - przeważają tam skały i kamienie.
    Sypki piasek to na Negev rzadkość - przeważają tam skały i kamienie.
  6. Trasa podzielona jest na odcinki. Na początku każdego odcinka znajdziesz tablicę informacyjną z zaznaczonymi ważnymi punktami oraz numerem alarmowym. Przed wyruszeniem w drogę zrób zdjęcie tabilcy — numery alarmowe zmieniają się w zależności od regionu.
  7. Przewidywany czas jazdy podawany na tablicach informacyjnych okazał się w moim przypadku bardzo mocno zawyżony.
  8. Na trasie Israel Bike Trail znajduje się dużo pól namiotowych z namiotami beduinów. Aby przespać się w takim namiocie, wystarczy śpiwór (materac wypożyczysz od obsługi pola namiotowego). Trasę można potencjalnie przejechać bez własnego namiotu, jednak informacja ta wymaga weryfikacji przy uwzględnieniu Twojego dziennego tempa jazdy.
  9. Zalej opony mlekiem. W tym terenie dętki są do niczego!
  10. Przygotuj się na niezwykle dokładną kontrolę bagażu na lotnisku w drodze powrotnej. Najlepiej przyjedź na lotnisko 4 godziny wcześniej. Obsługa lotniska poprosi Cię o wyciagnięcie roweru z kartonu i walizki oraz rozpakowanie toreb/sakw. Nie panikuj, jeśli okaże się, że Twój bagaż zostaje zatrzymany na dodatkową kontrolę i wróci do Polski innym lotem.
  11. Relację dzień po dniu z mojej wyprawy znajdziesz w wyróżnionych stories na Instagramie (pojesc_pojezdzic)

Chętnie podzielę się doświadczeniem i odpowiem na Twoje pytania! Możesz śmiało pisać do mnie na Iinstagramie lub na Facebooku.

Artykuł powstał z rowerowej pasji. Jeśli chcesz, możesz za niego podziękować, wspierając nas przez buycoffee.

Udostępnij

Maria Kostacińska

Zakochana w swobodzie jaką daje bikepacking, zwiedza świat z perspektywy siodełka rowerowego. Kiedy jest w domu działa na rzecz kobiet w kolarstwie, jako jedna z osób odpowiedzialnych za projekt Babska Korba. Możecie śledzić Marię na Instagramie.

Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do newslettera.

Okazjonalnie będziemy wysyłać email z nowościami o stronie, ciekawymi rowerowymi treściami oraz ofertami od partnerów. W każdej chwili możesz się wypisać.

Zapisz się

Najpopularniejsze artykuły