Szlaki i trasy rowerowe w Polsce

Kto powiedział, że single nie są dla dzieci? Singletracki w Kotlinie Kłodzkiej

Rower w górach kojarzy nam się przeważnie z kolarzami wspinającymi się mozolnie pod strome szczyty. A gdyby tak samemu wybrać się na górskie szlaki i zabrać ze sobą dzieciaki?
Udostępnij
po kliknięciu w ślad trasy wyświetlą się szczegóły oraz link do pobrania pliku

Rower w górach kojarzy nam się przeważnie z kolarzami wspinającymi się mozolnie pod strome szczyty, podejmującymi nadludzki wysiłek, aby podjechać na wierzchołek wzniesienia o nachyleniu kilkunastu stopni. Pot się leje, mięśnie bolą od samego patrzenia, a na koniec jeszcze zjazd z prędkością kilkudziesięciu kilometrów na godzinę i składanie się w ciasnych zakrętach. A gdyby tak samemu wybrać się na górskie szlaki i pośmigać na rowerach? A gdyby tak zabrać ze sobą dzieciaki i aktywnie spędzić słoneczny weekend w górach?

Dla nas rower to styl bycia i życia. Kręcimy przez cały rok z Tosią i Jasiem, więc nieustannie szukamy nowych pomysłów i miejsc, które zapewnią całej rodzinie moc wrażeń i rowerowych doznań. W naszej rodzinie nie możemy sobie pozwolić na nudę!

W długi listopadowy weekend meldujemy się zatem w Kotlinie Kłodzkiej, gdzie do dyspozycji mamy przeszło 250 kilometrów (!) singlowych tras rowerowych o różnym stopniu trudności. Tam każdy znajdzie coś dla siebie. Same szlaki są świetnie przygotowane, utwardzone, odpowiednio wyprofilowane, znakomicie oznaczone, potrafią się też ze sobą łączyć lub zapętlać. Masa frajdy w górach, piękne widoki i świetna zabawa dla młodszych i starszych. U nas przedział wiekowy obejmował zakres 6-69 lat, ponieważ w góry wybrał się z nami również rowerowy dziadek Andrzej.

Na pierwszy ogień wzięliśmy Ostoję, niespełna 14-kilometrową pętlę o przewyższeniu 300 metrów znajdującą się w Śnieżnickim Parku Krajobrazowym. Niech same liczby nie będą jednak mylące. Na miejsce dojeżdżamy samochodem i ruszamy z parkingu usytuowanego tuż obok startu, położonego dobre osiemset metrów nad poziomem morza. Każda trasa poprowadzona jest na górskim zboczu. Zaczyna się bramą wjazdową, na której znajdziemy praktyczną mapkę, a potem mamy już tylko z górki, pod górkę, przez mostek, nad strumykiem, po szutrze, trochę po kamieniach, korzeniach. Można się fajnie bujnąć z góry, zmęczyć na podjazdach, a dosłownie w każdej chwili widoki i klimat robią niesamowite wrażenie i motywują do dalszej jazdy. Jesteśmy przecież w górach, na rowerach. Tam po prostu chce się kręcić. Tam można więcej i więcej.

Warto też wspomnieć, że każda trasa singletrack jest jednokierunkowa, przez co bardzo bezpieczna i nie ma opcji, żebyśmy wracali tym samym odcinkiem. Na rozwidleniach znajdziemy kierunkową strzałkę. Trudno się zgubić. Bidony zawsze warto mieć pełne, choć źródlanej wody można się napić bezpośrednio ze strumyka. :) Sprzętowo polecamy na pewno rowery górskie, choć kilka osób na trasie widzieliśmy na gravelach. Trekkingi też powinny dać radę, ale największą frajdę będziecie mieli na fullach. Zdarzają się miejsca, gdzie rower warto przeprowadzić, ale jest ich naprawdę niewiele. Oczywiście najwięcej zabawy mamy na zjazdach, w zakrętach i na hopkach, bo trasy są odpowiednio wyprofilowane w krótkich sekwencjach góra-dół; dół-góra. Bywają również miejsca, gdzie trzeba sporo podjechać, ale nagrodą jest zawsze perspektywa długiego zjazdu. Coś za coś i fajnie, bo to wpływa bardzo pozytywnie na motywację.

Drugiego dnia objechaliśmy pętlę Jagodną, która z pozoru wydawała się bardzo podobna (również 14 km i 300 m przewyższenia), ale na miejscu okazało się, że jest o wiele piękniejsza, ale i miejscami bardziej wymagająca. Pierwsza część trasy to głównie podjazd, w części szczytowej należy pokonać sporą liczbę serpentyn, a nam przytrafiło się również świeżo zwalone drzewo. Taka przeprawa to przecież mnóstwo emocji, a Jasiek wyrywał się do przodu, bo on sam sobie poradzi i musi jechać dalej. :) No i faktycznie radził sobie znakomicie, na zjazdach szlifował technikę, pięknie składał się w zakręty, a i Tosia zauważyła, że im szybciej się jedzie, tym jest faktycznie łatwiej i frajda większa. Podjazdy dawały trochę w kość, ale dzielnie parliśmy przed siebie.

W końcu, po kilku postojach, wodopojach, przekąskach i przystankach na podziwianie piękna natury, dotarliśmy na sam szczyt Jagodnej położonej 977m n.p.m. Pierwotnie chcieliśmy wejść na wieżę widokową, ale kolejka skutecznie nas zniechęciła. Poza tym czekał nas przecież dłuuuugi zjazd, na który wcześniej musieliśmy solidnie zapracować, a dzieciaki nie mogły się doczekać, kiedy będą na dole i zjedzą obiecane naleśniki, serwowane w schronisku PTTK. Każdy ma swoją motywację. :)

Część zjazdowa z Jagodnej zaczyna się od dość trudnego odcinka, usłanego kamieniami. Nie mieliśmy z tym jednak żadnych problemów, dzieciaki śmignęły po głazach bez mrugnięcia okiem. Na zdjęciach wyglądają dużo groźniej niż w rzeczywistości. Potem zaczęła się przepiękna jazda w dół, zjazd za zjazdem, zjazdem poganiał. Musieliśmy gonić Jaśka, składać się w zakrętach, hamować, omijać niewielkie przeszkody i skakać na hopkach. To była prawdziwa frajda z bananem na buzi i aż szkoda, że te kilka kilometrów tak szybko się skończyło. Objechanie całej trasy zajęło nam niecałe dwie godziny. Przed nami mieliśmy zatem sporą część pięknego, pogodnego dnia, aby wyskoczyć do pijalni wód mineralnych w Długopolu, zwiedzić zaporę wodną w Międzygórzu oraz Wodospad Wilczki.

Z Międzygórza, a to przepięknie położona górska miejscowość, postanowiłem już w pojedynkę objechać nieco dłuższą, 28,5 kilometrową pętlę, i nie ma się co rozpisywać. Niech przemówią obrazy. Pętla Międzygórze voila!

Podczas naszych rodzinnych wypraw rowerowych byliśmy już w wielu miejscach w Polsce. Uwielbiamy Suwalszczyznę i Podlasie. Świetnie bawiliśmy się na Kaszubach oraz nad Morzem, kręcąc po R10. Odwiedziliśmy także Gardę i były to nasze rowerowe wakacje życia. Ale dopiero na singlach poczuliśmy się definitywnie spełnieni. Ta nutka niepewności, co będzie za zakrętem — czy za wzniesieniem czeka nas zjazd? Przepiękne widoki po horyzont, znakomicie przygotowane ścieżki, emocje na zjazdach, przyjemne zmęczenie na podjazdach i ciągła zmienność to chyba najlepsze podsumowanie naszych singlowych poczynań. Będziemy je szczerze i gorąco polecać wszystkim rowerowym zapaleńcom. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji, koniecznie musicie spróbować. Niech najlepszą rekomendacją będą opinie naszych dzieciaków, które zaraz po powrocie zasypywały nas pytaniami: Kieeeedy pojedziemy znowu na single??? Wiadomo: Im szybciej, tym lepiej!

Artykuł powstał z rowerowej pasji. Jeśli chcesz, możesz za niego podziękować, wspierając nas przez buycoffee.

Udostępnij

Maciej Dubas

Jestem przede wszystkim rowerowym tatą dwójki wspaniałych dzieciaków, Tosi i Jasia. Wkręcam w rower maluchy, aby aktywnie spędzać wspólny czas. Bawimy się świetnie, kręcąc po Polsce i Europie, a wszystkie przygody opisuję z przymrużeniem oka na blogu.

Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do newslettera.

Okazjonalnie będziemy wysyłać email z nowościami o stronie, ciekawymi rowerowymi treściami oraz ofertami od partnerów. W każdej chwili możesz się wypisać.

Zapisz się

Najpopularniejsze artykuły