Wybierając się na wyprawę z sakwami, przeważnie planuje dzienne dystanse nie dłuższe niż 100 km. Wiedząc, że przeważnie po drodze jest coś ciekawego do zobaczenia i sfotografowania, zazwyczaj jest to dla mnie optymalna odległość. Pewnego dnia stwierdziłem, że może warto by zmierzyć się z dłuższym dystansem, choćby dla sprawdzenia, jak sobie poradzę. Tak więc opracowałem trasę: z Warszawy — w której mieszkam, w moje rodzinne strony — na Podlasie. Starałem się poprowadzić ją w taki sposób, żeby jechać jak największą część szlakami rowerowymi.
Pewnego pięknego czerwcowego dnia spakowałem do sakwy niezbędne rzeczy: kanapki, termos z kawą, aparat i około godziny 9:00 wyruszyłem z Warszawskiej Białołęki w kierunku Siemiatycz. Minąłem oczyszczalnię wody Czajka, następnie jadąc przez lasy w Choszczówce, dotarłem do Kanału Żerańskiego. Kto miał okazję jechać trasą wzdłuż kanału, ten wie, jak świetnie została ona przygotowana. Równy asfalt dla rowerzystów, miejsce do spacerowania dla pieszych, dużo zieleni i ławki z widokiem na wodę. Według mnie to wzorowo przygotowana trasa, oby więcej takich!
Jakiś kilometr przed jeziorem Zegrzyńskim odbiłem w prawo, w kierunku Wyszkowa. Wjechałem na szlak Pierwszej linii polskiej obrony Warszawy 1920 r. (brawa za chwytliwą nazwę!). Droga była dosyć przyjemna, częściowo prowadziła przez lasy (zdarzyły się fragmenty ze sporą ilością piasku). Dalej jechałem trasą Kuligów-Kuligów, mijając pasące się na łąkach krowy.
Ciekawie i zielono zrobiło się, kiedy wjechałem na Szlak Prymasa Tysiąclecia. Pojawiły się też drewniane wiaty, z których skorzystałem, żeby odsapnąć chwilę i napić się kawy.
Minąłem Wyszków i dotarłem do czegoś, co chciałem od dawna sprawdzić, czyli Nadbużańskiego Szlaku Rowerowego. Na samym początku czekało mnie spore zaskoczenie: szlak prowadził przez bagna. O ile widokowo było bardzo ciekawie — spotkałem żurawie przechadzające się po łące (jak również niesamowitą liczbę komarów), to w pewnym momencie droga stała się tak grząska, że postanowiłem zawrócić i ominąć ten fragment. Musiałem skorzystać z ruchliwej drogi, na szczęście to był krótki odcinek i niedługo dołączyłem do szlaku. Na Nadbużańskim Szlaku Rowerowym zdarzały się fragmenty szutrowej drogi prowadzącej przez las, jednak przez znakomitą większość czasu poruszałem się mało uczęszczanymi, asfaltowymi drogami.
Na moment wjechałem na teren Hitlerowskiego Obozu Zagłady w Treblince, jednak miałem zbyt mało czasu, żeby zwiedzić muzeum, dlatego ruszyłem w dalszą drogę.
Im bardziej zbliżałem się do Podlasia, tym teren stawał się bardziej pofalowany i tym samym ciekawszy widokowo. Trafiła mi się idealna pogoda na taką wyprawę, cały dzień było słonecznie, ale nie za gorąco — około 25 stopni.
Dosyć dziwne wydało mi się, że jadąc Nadbużańskim Szlakiem Rowerowym, tak naprawdę pierwszy raz zobaczyłem rzekę Bug dopiero w Tonkielach — po przejechaniu jakichś 100 km. Muszę przyznać, że nie tego się spodziewałem.
Po zmroku dotarłem do Drohiczyna. Jako że zjadłem całe moje zapasy, stwierdziłem, że warto by doładować baterię i zatrzymałem się na tradycyjnego podlaskiego kebaba. Do celu mojej podróży, Siemiatycz, dotarłem koło północy. Na liczniku miałem 194 km, co oznaczało, że to jeszcze nie koniec!
Stwierdziłem, że zrobię rundkę dookoła miasta, żeby dokręcić brakujące 6 km. Po 15 godzinach jazdy nie bardzo mi się chciało, ale głupio byłoby tego nie zrobić! Kilkanaście minut później zatrzymałem się przy siemiatyckim zalewie, żeby wypić Colę i pogratulować sobie - 200 km przejechane!
Podsumowując, trasa była całkiem ciekawa, przez większość czasu prowadziła przez pola, łąki i lasy. Jechałem głównie mało uczęszczanymi drogami. Szkoda tylko, że Nadbużański Szlak Rowerowy na odcinku, który przejechałem, choćby fragmentami nie jest poprowadzony przy samej rzece. Zaskoczyło mnie to, że nie byłem bardziej zmęczony po tych 200 km i że nie odczuwałem żadnego dyskomfortu — bólu szyi czy nadgarstków. W żaden sposób nie odczułem także, że zjadłem tego dnia 2 razy więcej niż normalnie, aby mieć siły do pedałowania.
To było bardzo ciekawe doświadczenie — fajnie było podnieść swój dotychczasowy limit (czyli ok. 130 km). Teraz, planując kolejne trasy, trochę inaczej patrzę na odległości, wiedząc, że stać mnie na więcej!